poniedziałek, 5 lipca 2010

Książę Persji: Piaski Czasu

Dzieciństwo to kopalnia. Wielu z nas schodzi tam, by odnajdywać w twardych skałach codzienności dobre wspomnienia, żale, smutki, a także małe i dawno zapomniane zachwyty. I o zachwytach dziś mowa. Zakochałem się niegdyś w pewnej platformówce autorstwa Jordana Mechnera, która wypełniała mi naprawdę sporo czasu. Nie raz do późnych godzin siedziałem przy klawiaturze (lub z joystickiem w ręku) i kombinowałem jakby tu uwolnić moją księżniczkę. Gdybym nie spotkał kobiety mojego życia, zapewne do dziś niewiele by się zmieniło (oprócz joysticka rzecz jasna). Ważne jednak, że zakopałem to wspomnienie w mojej prywatnej kopalni, a Mike Newell dał mi łopatę i kilof, bym mógł znów zanurzyć się w klimacie mrocznej pustyni, ciemnych lochów i upływającego zbyt szybko czasu.

Miałem pewne obawy, bo pamiętając dokonania Uwe Bolla, który chciał by z ziaren dobrych gier wyrosły solidne filmowe drzewa, zdawałem sobie sprawę, że na tym poletku jest niezwykle trudno zrobić coś dobrego, nie mówiąc już o dziele wybitnym. Widząc, że "Książę Persji: Piaski czasu" to produkcja Disneya, byłem spokojny o dobrą rozrywkę, estetykę i jakość. Efekt końcowy...no cóż, dostałem o wiele, wiele więcej niż chciałem.

Widziałem wcześniej kilka filmów Newella i wiedziałem, że mogę się przygotować raczej na średniaka niż arcydzieło. Nie nastawiałem się na rewelację i wyszło mi to na dobre, bo 68-letni reżyser spłodził coś pomiędzy średniakiem, a filmem bardzo dobrym. Reżyser umiejętnie łączył, dzielił i prowadził nieskomplikowane dialogi. Patosu jest tyle, że zbyt często nie drażni, akcji ogrom, pięknych widoków i efektów specjalnych mnóstwo, gra aktorska na bardzo wysokim poziomie (fenomenalny Ben Kinsley w roli Nizama), estetyka z jaką "wykonano" baśniową krainę - bez zarzutu i właściwie nie mam się do czego przyczepić. Owszem jest kilka pierdół, typu: Dastan z księżniczką lądują w basenie, a za chwilę ich ubrania są suche jak wiór (nie mówiąc o włosach), ale takie szczegóły nie przeszkadzają praktycznie wcale. Podczas oglądania filmu, wciągają nas tytułowe piaski czasu i zapominamy o świecie, oglądamy kolejne kadry z zachwytem, jakbyśmy czytali strony z "Baśni 1000 i jednej nocy". Znalazło się kilka momentów, które przywracają nas do rzeczywistości, ale tylko na kilka sekund. Szybko wracamy i zostajemy wciągnięci w kolejną akcję, ucieczkę i pościg za magicznym sztyletem.
Oczywiście najważniejsza w tym filmie jest rozrywka. Książe Persji nie udaje niczego i jest niezobowiązujący. Dla wielu jest to idealny przykład kina familijnego, w którym wyraźnie zarysowana granica pomiędzy dobrem i złem jest sygnałem dla rodzica, by ze spokojem pokazać ten film swojemu dziecku, a przy okazji świetnie się bawić. Wielokrotnie podczas seansu miałem skojarzenia z nieśmiertelnym Indy Jonesem i Piratami z Karaibów, które to filmy wyśmienicie ukazują czym jest film przygodowy, czym jest rozrywka i jak sprawić, by widz zatopił się na dwie godziny w zupełnie innym świecie. W baśni. W piaskach czasu. Albo w kopalni.

Podsumowując - rewelacyjna rozrywka na leniwe popołudnie, albo ciepły wieczór. Nie obiecuję sobie, że wrócę kiedyś sam do tego filmu, tak jak chociażby do Piratów z Karaibów, ale jeśli ktoś mi zaproponuje wieczór z filmową, pustynną baśnią - nie odmówię.

7,5/10

1 komentarze:

Mandriell pisze...

Heh, wyprzedziłeś mnie w kwestii recenzji "Księcia Persji". Film widziałem i mam bardzo podobne odczucia. Jedynie genialny zwykle Kingsley mnie nie do końca przekonał. Miewał znacznie lepsze dark role. Tak czy siak film podobał mi się bardzo i mam nadzieje że powstaną kolejne części.

Wciąż nie mogę się zabrać za sensowny komentarz do Mgły, sorry stary. Wiedz że ciągle pamiętam.

Prześlij komentarz